piątek, 9 października 2015

Odmieniona rzeczywistość

~pięć lat później~

          – Mamo! Mamo, gdzie jesteś?! – słyszała krzyki małego Xaverego.
– W sypialni, kochanie – odpowiedziała.
          Pospiesznie schowała sukienkę do dużego pudełka, chcąc schować je pod ogromne łóżko, ale nie zdążyła. Mały chłopiec zauważył pudło.
– Co to takiego, mamusiu? – zapytał.
– A to taka niespodzianka. Nie możesz nikomu o niej powiedzieć, zgoda? – przykucnęła przed nim.
– To taka… e… nasza tajemnica? – zapytał podekscytowany.
– Tak. Tylko nasza, synku – uśmiechnęła się.
         
Wystawiła w jego kierunku mały palec. Chłopczyk oplótł go swoim małym palcem i uśmiechnął się jeszcze szerzej.
          Ten uśmiech był identyczny jak jego. Te same wargi. Te same linie kości policzkowych. Te same oczy. Nie potrafiła przestać patrzeć na swojego syna.
– A co chciałeś mi powiedzieć, synku? – przysiadła na łóżku.
– Byłem z tatą w takim wielki zoo… – zatracił się w swojej opowieści, teatralnie przy tym gestykulując.
          Uśmiechnęła się i pomyślała, że Xavery to najlepsze, co ją w życiu spotkało.

~25 sierpnia 2020 roku~

          Przeczesała swoją piękną śnieżnobiałą suknię. Wyglądała w niej jak księżniczka. Jej talię opinał piękny, koronkowy gorset, a suknia od pasa w dół była rozkloszowana, aż po ziemię. Wyglądała jakby została wyciągnięta z jakiegoś filmu. Uśmiechnęła się widząc odbicie sukni w lustrze. Podniosłą wzrok na swoją twarz. Włosy upięte miała do góry, a pojedyncze kosmyki włosów delikatnie opadały jej na twarz. We włosy wczepiony miała srebrny diadem.
         
Dobiegło ją pukanie do drzwi.
          Podskoczyła.
– Kto tam? – zapytała ze strachem.
– To ja – usłyszała głos matki.
– Wejdź – powiedziała z ulgą, że to jednak nie on.
         
Kobieta otworzyła drzwi i zamarła. Rozchyliła nieco usta, a jej oczy nabrały wielkości pięciozłotówek. Miała na sobie granatowy kostium i spięte ciasno włosy. Wyglądała wspaniale.
– Coś nie tak? – zapytała.
– Kochanie, wyglądasz prześlicznie – pisnęła.
         
Przewróciła oczami i uśmiechnęła się szeroko do rodzicielki. Ta podała jej mały bukiecik różowych róż.
– Wiesz, znam skądś ten błysk w oku i uśmiech – szepnęła matka.
– Skąd? – zaintrygowała ją.
– To samo było ze mną, kiedy wychodziłam za twojego ojca – powiedziała jeszcze ciszej, spuszczając wzrok. – Mam jednak nadzieję, że wam się uda.
– Na pewno, mamo – chwyciła matkę za ręce. – A Ty niczym się nie martw. Go już tutaj nie ma.
– Wiem kochanie i dlatego czasami żałuję, że mu nie wybaczyłam. Już nie będę miała takiej okazji – westchnęła.
– Kochałaś go, prawda?
         
Pani Braun się zawahała. Przestąpiła z nogi na nogę i w końcu ponownie spojrzała jej w oczy.
– Przez większą część mojego życia na pewno tak.
          Usłyszały pukanie do drzwi.
– Kto tam? – rzuciły równo.
– To ja – do pomieszczenia weszła matka Stefana.
         
Zatrzymała się jak wryta, kiedy ją zobaczyła.
– Och, Livio… Wyglądasz bajecznie – westchnęła i przyłożyła dłoń do ust. – Chodźmy, zaraz rozpocznie się ceremonia.

~***~

          – Ja Stefan, biorę ciebie Olivio za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
– Ja Olivia, biorę ciebie Stefanie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż Panie Boże wszechmogący w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci.
          Przyszedł czas na wymianę obrączkami.
– Olivio, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
         
Złota obrączka zabłysła na jej palcu.
– Stefanie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
– Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Ogłaszam was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.
          Spojrzeli sobie głęboko w oczy, pełni nadziei i miłości. Zbliżył swoje usta do jej warg i zatopił się w ich aksamicie.
          Była szczęśliwa. W końcu przyszedł czas, by po burzy wzeszło słońce. W końcu zaświeciło dla niej i dale jej najbliższych.
          Nigdy nie powiedziałaby, że jeszcze kiedyś będzie tak szczęśliwa. Nigdy nie powiedziałaby, że zazna spokoju i harmonii.
          On odmienił jej rzeczywistość. Matka odmieniła jej rzeczywistość.
Wspólnie odmienili rzeczywistość. Jej rzeczywistość.
______________________________________
Koniec?
Koniec.
Nie wiem, co mam napisać...
Na samym początku, WITAJCIE! :)
Jak widzicie historia naszych bohaterów dobiegła końca.
Ale taka jest kolej rzeczy, prawada? :)
Coś się rodzi, a potem umiera.
Choć nie chciałabym, aby ta historia umarła.
Jednakże przyszedł jej kres. Ludzie kończąc swój żywot na Ziemi, ustępując miejsca kolejnym pokoleniom. Tak już jest. Kończąc to opowiadanie, również robię miejsce kolejnemu. :)
To jeszcze nie koniec mojej przygody z pisaniem. Chyba będziecie musiały mnie jeszcze trochę znosić. :P
Nastał koniec. Łzy kapią mi ciurkiem. Zżyłam się z naszymi bohaterami. Zżyłam się z niezdecydowaną i zagubioną Olivią. Zżyłam się z ciągle walczącym i nie dającym za wygraną Stefanem. Zżyłam się z matką Olivii, która nad życie pragnęła zmienić siebie, chcąc tym samym odzyskać miłość córki. Zżyłam się nawet z tym "bydlakiem" jak nie jedna z Was go określała. :) Zżyłam się przede wszystkim z Wami.
Dziękuję!
Z całego serca dziękuję za każde słowo.
Za każdą kropeczkę.
Za ciepło, jakim mnie raczyłyście.
Za każdy najmniejszy komentarz.
Chciałabym podziękować każdej z osobna.
Było Was tak wiele, że nawet w najśmielszych snach nie sądziłam, że jest to możliwe.
Dawałyście mi tyle ciepła, otuchy, wspierałyście mnie... Chyba nigdy Wam się za to nie odwdzięczę. :')
Cóż... chyba najlepszym podsumowaniem zakończenia tego opowiadania i mojego monologu będą, słowa:
DZIĘKUJĘ!
Wasza Kolorowa Biel

piątek, 2 października 2015

Dwudziesta czwarta rzeczywistość

          Usłyszała donośny trzask frontowych drzwi mieszkania. Gwałtownie otworzyła oczy. Przeszył ją ból w skroniach. Poczuła silne dłonie na swoim ciele. Przetarła oczy i spojrzała na niego.
– Jak długo spałam?
– Niedługo – uśmiechnął się delikatnie. – Niecałe dwadzieścia minut.
          Skinęła głową i wtopiła się w jego tors.
         
Do jej uszu dobiegły głośnie krzyki. Głos był jej bardzo dobrze znany. Podniosła się do pozycji siedzącej i z szeroko otwartymi oczami spojrzała na niego. Na jego twarzy również malował się niepokój. Poderwała się na równe nogi i otworzył drzwi.
          W ciasnym korytarzyku stał awanturujący się ojciec, a jeden z policjantów, którzy rozmawiali z jej matką, unieruchomił mu ręce z tyłu na plecach. Był pijany. Bełkotał, że nie mają prawa zabierać  go z jego własnego domu. Wyzywał funkcjonariuszy, rzucał niecenzuralne słowa w ich kierunku. Był bardzo agresywny. W końcu jego zaczerwienione oczy napotkały jej sylwetkę.
– Pomóż mi – powiedział.
         
Cofnęła się o krok i poczuła na swoich plecach jego. Mocno chwycił ją za ramiona. Zrobiło jej się zimno. Bała się ojca. Nie wiedziała, czego się po nim spodziewać.
– Pomóż mi, słyszysz? Mówię coś do ciebie! Nie patrz tak! Pomóż mi suko!
– Dość – przestawił ją i stanął przed nią. – Nie będzie jej pan obrażał. Co z pana za ojciec?! – irytacja w jego głosie była niemal namacalna.
– A ty kto? Pewnie kolejny z jej gachów. Pieprzcie się.  Nie potrzebuję was – po tych słowach ponowił szamotaninę z wyższym od siebie o głowę mężczyzną.
          W tym momencie do głowy wpadła jej jedna myśl. Mama. Gdzie ona jest.
– Gdzie jest mama? – wychyliła się zza jego pleców, po czym go wyminęła.
– Pani matka jest w pokoju. Proszę się nie denerwować. Zabieramy ojca do aresztu – oświadczył stojący w drzwiach pokoju matki mężczyzna.
– Nigdzie mnie nie zabierzecie! – wrzeszczał rozjuszony czterdziestokilkulatek.
– A to się jeszcze okaże – powiedział policjant, który go unieruchamiał i zaczął podążać w stronę drzwi, nadal kurczowo trzymając mężczyznę.
          Policjanci rzucili szybkie „dobranoc” i wyszli z mieszkania.
          Spojrzała na niego. Był nieco mniej zdenerwowany niż jeszcze chwilę temu, ale w jego ciemnych oczach dostrzec można było ogniki zdenerwowania. Zależało mu. Naprawdę mu na niej zależało. Uniosła niepewnie kąciki ust ku górze. Wtopiła się w jego klatkę piersiową, a on objął ją tak szczelnie, jakby bał się, że za chwile może mu uciec.
– Dziękuję, Stefanie. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy – szepnęła.
          Odsunął ją nieco od siebie, podniósł jej podbródek. Była blada, a jej oczy znów szkliły się od słonych łez. Wydawała się taka krucha i bezbronna. Nachylił się i bez jakiegokolwiek zbędnego słowa złączył ich wargi w jedność.
          Tkwili tak kilka dobrych chwil. Nawzajem badali wnętrza swych ust. Ich języki penetrowały każdy zakamarek głębi ust. Kiedy się od siebie oderwali musieli unormować oddechy. Patrzyli sobie w oczy. Kto by pomyślał, że najbliższe dni przyniosą tyle emocji?
– Muszę iść do mamy. Muszę sprawdzić, co z nią, jak się czuje – wychrypiała, odsuwając się od niego.
         
Skinął głowa i wyswobodził ją ze swojego uścisku.
          Wzięła kilka oczyszczających wdechów. Przymknęła wargi i posłała cichą modlitwę do Boga, by dał jej odpowiednią ilość siły. Skierowała się do pokoju matki. Zapukała, ale nie czekała na odpowiedź.
          Czterdziestokilkuletnia kobieta leżała zwrócona plecami do drzwi. Jej ciałem wstrząsał niepohamowany szloch. Serce jej się krajało, gdy widziała matkę w takim stanie. Wypuściła powietrze z płuc i przetarła oczy. Usiadła delikatnie na skraju niewielkiego łóżka i położyła dłoń na ramieniu rodzicielki. Ta jakby pod magicznym dotykiem przestała szlochać. Jej ciałem nadal niemiarowo unosiło się i opadało, ale szloch był znacznie mniej słyszalny.
– Zabrali go? – zapytała drżącym głosem.
– Tak, mamo. Zabrali. Już nic ci nie grozi. Jesteś bezpieczna – szeptała, pocierając dłonią ramię kobiety.
         
Odwróciła się i spojrzała jej głęboko w oczy.
– Nam. Już nic nie grozi nam – wychrypiała.
          Miała zaczerwienione i podpuchnięte oczy. Była blada.
– Najbardziej bałam się, że może skrzywdzić ciebie – kontynuowała.
– Tak, mamo. Już nic NAM nie grozi.
          Położyła się obok matki, wsunęła się pod ciepłą kołdrę i po chwili obie trafiły pod bramy krainy Morfeusza. 


~***~

          Dni mijały z zawrotną prędkością. Musiała znaleźć sobie pracę. Matka nie była w stanie zatrudnić się w jakimkolwiek zakładzie. Przynajmniej nie w tym momencie. Zawsze po szkole udawała się do pobliskiej pizzerii, gdzie obsługiwała klientów i odbierała rozdzwoniony telefon. Tego dnia miała dzień wolny. Poprosiła o niego nieco starszą od siebie kierowniczkę. Bez oporu przystała na jej prośbę. Poprosiła także o zaliczkę. Kobieta również się zgodziła.
         
Wyszła ze sklepu z pełnymi torbami zakupów. Uśmiech mimowolnie kradł się na jej usta. Skierowała się do domu, mijając wystawy sklepowe. Na dworze zrobiło się cieplej, każdy kolejny dzień przybliżał ich do wiosny. Zatrzymała się przed wystawą sklepu dziecięcego. W oczy rzuciły jej się piękne szare buciki. Nie potrafiła się powstrzymać i weszła do sklepu.
          Był niemal pusty. Powolnie przechodziła między pułkami i wieszakami przeglądając małe ubranka i zabawki. Nie zauważyła nawet kiedy na jej usta wkradł się uśmiech.
– W czym mogę pani pomóc? – zza półki z bucikami wyłoniła się szeroko uśmiechnięta, pięknie umalowana blondynka.
– Bardzo spodobały mi się… te buciki – wskazała na wystawę.
– Rozumiem, przyniosę je dla pani – powiedziała i niemal natychmiast zniknęła na zapleczu.
         
Rozglądała się jeszcze po pułkach. Wszystkie rzeczy dla dzieci były tak piękne i kolorowe, miała ochotę wykupić połowę sklepu.
– Zapraszam – usłyszała głos ekspedientki.
         
Podeszła do lady i zobaczyła piękne buciki. Wzięła je do rąk i z zapartym tchem lustrowała każdy skrawek materiału.
– Wezmę je.

~***~

          Usłyszała trzask drzwi.
– Jesteśmy – dobiegł ją jego głos.
– Kuchnia – krzyknęła. 
         
Rozłożyła ostatni talerz na małym stole i spojrzała w próg pomieszczenia, w którym stała matka.
– Kolacja? – uniosła pytająco brew.
– Tak.
– Dlaczego nie powiedziałaś? Pomogłabym ci…

– Och, przestań. Idźcie lepiej umyć ręce, bo zaraz wszystko nam wystygnie – zaśmiała się.
          Jakaś zmiana? O tak! Z całą pewnością. Uśmiech niegdyś towarzyszący jej bardzo rzadko, teraz stał się nieodłączną częścią każdego dnia. Była szczęśliwa? Zdecydowanie.
          Poczuła na biodrach jego silne ręce.
– Hm? – spojrzała na niego.
– Wdrażamy nasz plan w czyny? – wychrypiał do jej ucha.
– Mhm – skinęła z uśmiechem.
          Obdarzył ją pełnym uczucia uśmiechem i skradł buziaka z jej ust. Do kuchni niepewnie wkroczyła matka i zmieszała się na ich widok. Zaśmiali się cicho.
– Pójdę umyć ręce – powiedział tylko. 
         
Zasiadły do stołu. Wszystko pachniało bardzo apetycznie. Była zdziwiona, że niczego nie przypaliła. Rozpierała ją duma z samej siebie.
– Jak na kontroli? – zapytała.
– Wszystko w jak najlepszym porządku – odpowiedziała matka  z niepewnym uśmiechem.
– Cieszę się – uścisnęła matczyną dłoń, spoczywającą na stole.
          Patrzyły sobie w oczy i szeroko się do siebie uśmiechały. To było to. To było to, na co czekała tak wiele lat. To była ta stabilizacja. To było to szczęście.
– Co jemy? – wparował do kuchni, zacierając ręce.
         
Spożywali posiłek w miłej atmosferze. Śmiali się i żartowali. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak wyjątkowo jak tego dnia.
          Spojrzała na niego. Uśmiechnął się do niej i niemal niezauważalnie skinął głową.
          Podniosła się z krzesła i zniknęła w małym korytarzyku mieszkania. Otworzyła drzwi i wzięła pudełeczko, leżące na łóżku. Westchnęła i wróciła do kuchni.
          Położyła małe pudełeczko przed kobietą. Ta spojrzała na nią z niepewnością.
– Co to?
– Otwórz – poleciła i usiadła jemu na kolanach.
         
Objął ją i zaczął masować jej ramię.
          Serce podeszło jej do gardła, kiedy matka zadała się do otwarcia pudełka. Poczuła jak on zaciska dłoń na jej ramieniu. Denerwował się. Nic dziwnego.
         
Wieczko pudełka zostało ściągnięte, a oczom wszystkich w pomieszczeniu ukazała się para małych bucików*. Kobieta przyłożyła dłoń do ust i gwałtownie wciągnęła powietrze. Długo wpatrywała się w zawartość pudełka. Kiedy uniosła wzrok, oczy szkliły jej się od łez.
          Wstrzymała oddech. Czekała na reakcję.
         
Kobieta bardzo długo nic nie mówiła. Patrzyła tylko na nich. Analizowała wszystko.
– Czy… – odezwała się w końcu. – Czy to znaczy, że… – wskazała na nią palcem.
         
Zagryzła dolną wargę i niepewnie skinęła głową.
– Och, kochanie – rozpłakała się, ukrywając twarz w dłoniach.
          Spojrzeli po sobie pełni zdenerwowania. Nie wiedzieli, co powinni zrobić. Nie spodziewali się takiej reakcji.
– Mamo? – zapytała niepewnie.
– Przepraszam was – otarła oczy i spojrzała na nich. – Po prostu się nie spodziewałam. 
– Jesteś zła?
– Nie. Oczywiście, że nie. Jestem po prostu zaskoczona. Kochanie, nie wiem jak sobie poradzimy, ale zrobię wszystko, by wam pomóc.
         
Obu im oczy zaszkliły się od łez. Wstała i podeszła do matki. Ta również podniosła się z krzesła. Wpadły sobie w ramiona i zaczęły głośno płakać. Jakiego rodzaju był to płacz? Płacz szczęścia. Oderwały się od siebie po chwili.
– Chodź, Stefanie – kobieta wyciągnęła do niego rękę.
          Wstał i z niepewnością podszedł do jej rodzicielki. Ta zagarnęła go do siebie. Jej uścisk był mocny i pewny. Od razu wiedział, że pani Barun życzy im wszystkiego, co najlepsze.
– Opiekuj się nimi – szepnęła mu do ucha, poklepując po plecach.
– Taki mam zamiar – zapewnił. 

~***~

          – Mamo! List do ciebie – krzyknęła wchodząc do mieszkania. 
          Kobieta wyłoniła się z kuchni, ocierając ręce w mały ręczniczek.
– Od kogo? – zapytała.
– Z… – westchnęła. – Z prokuratury.
– Och – wyciągnęła dłoń do niej i spojrzała na śnieżnobiałą opieczętowaną kopertę.
          Drżącymi dłońmi otworzyła kopertę. Wyciągnęła z niej złożoną na cztery części kartkę. Zaczęła lustrować papier spojrzeniem. Ona czekała na relację matki.
          Kiedy kobieta zgięła kartkę na pół i westchnęła, spojrzała na nią jeszcze intensywniej. Rodzicielka unikała kontaktu wzrokowego. Zesztywniałym krokiem poszła do kuchni.
         
Odwiesiła kurtkę i zdjęła buty. Pospiesznie wkroczyła do kuchni. Matka siedziała na krzesełku i wpatrywała się w korespondencję, leżącą na kuchennym stole.
– Co to? – zapytała.
– Wezwanie do sądu. Za dwa tygodnie odbędzie się rozprawa.
– To cudownie mamo! W końcu będziemy wolne!
– Oby, córeczko. Oby…

~***~

          Leżała na łóżku, czytając książkę. Była nią całkowicie pochłonięta, gdy do jej uszu doszedł dźwięk nadchodzącej wiadomości. 

„Możemy się spotkać?”

          Uśmiechnęła się na tę wiadomość. Błyskawicznie wystukała odpowiedź:

„Jane. Gdzie i kiedy?”

          Podniosła się do pozycji siedzącej i wpatrywała się w ekran, wyczekując wiadomości zwrotnej. 


„Przyjadę po ciebie o 19. Bądź gotowa. Włóż sukienkę.”  

          Zaintrygowało ją to. Uniosła pytająco brew i przeczytała po raz kolejny treść SMS-a. Zerknęła na zegarek. Zostało jej niecałe czterdzieści pięć minut. Pospiesznie podniosła się z łóżka i niemal biegiem podeszła do szafy.
          Wpatrywała się w nią przez chwilę i w końcu odnalazła odpowiednią sukienkę. Włożyła ją pospiesznie i udała się do łazienki. Włosy zaczesała na lewą stronę, a na twarz nałożyła delikatny, charakterystyczny dla niej makijaż. Była gotowa chwilę przed dziewiętnastą.
– Pięknie wyglądasz, kochanie – usłyszała głos matki, dobiegający z progu jej sypialni.
– Och. Nie powiedziałam ci, że wychodzę, bo dosłownie dowiedziałam się o tym w  ostatniej chwili.
– Nie musisz mi się tłumaczyć. Baw się dobrze.
– Dziękuję.
          Ktoś zapukał do drzwi. Była pewna, że to on. Rodzicielka otworzyła drzwi i ucałowała go na powitanie w policzek.
– Jesteś gotowa? – zapytał, wchodząc do jej sypialni.
          Miał ciemne spodnie, koszulę, którą podarowała mu na gwiazdkę oraz marynarkę. Uśmiechnęła się na ten widok. Podniosła się z krzesła, zbliżając się do niego.
– Oczywiście. Wygląda pan oszałamiająco, panie Kraft – pocałowała go w policzek.
– To samo mogę powiedzieć o pani, panno Braun.
         
Przemierzali niemal puste ulice w dość wolnym tempie. Raz po raz zatrzymywali się na światłach. W samochodzie panowała cisza. Ta, którą tak bardzo lubili.
          Weszli do środka. W restauracji nie było zbyt wiele ludzi. Panował półmrok. Dominowały kolory złota i czerwieni. Piękne małe stoliki nakryte były bordowymi obruskami, a obicia krzeseł miały ten sam odcień, co obrusy.
          Postarał się, więc nie mogła powstrzymać uśmiechu. Miły mężczyzna zaprowadził ich do stolika i podał im kartę dań. Złożyli zamówienie i zatracili się we wspólnej rozmowie.
– Dziękuję, Stefanie – powiedziała, gdy spożywali już kolację.
– Miałem nadzieję, że ci się spodoba.
– Nie o to mi chodzi.
         
Spojrzał na nią z uniesioną brwią, jakby nie rozumiał co ma na myśli. Głowę przechylił w lewo.
– Dziękuję, że jesteś. Że nie uciekłeś. Że nie dałeś mi o sobie zapomnieć – szepnęła, głęboko wtapiając się w jego ciemne tęczówki, które lśniły niczym gwiazdy.
– To ja dziękuję, że w końcu dałaś nam szansę – cmoknął ją w dłoń. – No dobrze, to skoro już jesteśmy przy takich wyznaniach… – zanurzył rękę w prawej kieszeni marynarki.
          Wyjął z niej pęk kluczy i położył przed nią.
         
Rozszerzyła oczy i spojrzała na niego, przepełniona zdziwieniem. Uśmiechnął się na ten widok. Zachciało mu się śmiać, kiedy nie reagowała, a tylko patrzyła się na niego.
– Odpowiesz mi? Zaczynam się denerwować – powiedział z uśmiechem.
–Nie jestem pewna, czy dobrze rozumiem
– Och, dla ciebie zawsze musi być tak formalnie – zaśmiał się. – Olivio Braun, czy zechciałabyś ze mną zamieszkać?
          Do oczu napłynęły jej łzy, których nie była w stanie powstrzymać. Uśmiechnęła się szeroko i energicznie zaczęła kiwać głową.
– Tak. Tak, Stefanie. Sto razy tak – pisnęła.
          Nachylił się do niej i złączył ich usta w pełnym namiętności pocałunku.
_______________________________
Hej, hej, witam! :*
Jak Wam minął tydzień?
No, ja powiem, że cieszę się, że dobiegł końca. :P
No, ale do rzeczy. ;)
Co sądzicie o powyższym? :)
Mnie wydaje się taki... no... nijaki. Ta rzeczywistość kompletnie nie przypadła mi do gustu. :/
Czekam na Waszą opinię. Nawet na tę krytyczną. :P

Co do bucików. ;)
Chciałabym się odnieść do tej gwiazdeczki, którą mogłyście zauważyć.
Chciałabym zwrócić się tutaj do Lilki. :)
W Twoim opowiadaniu, Kochana, również pojawiły się buciki. ;)
W taki sposób Martina oświadczyła Andreasowi, że zostanie ojcem. Nie wiem, czy pamiętasz, ale komentując tamten rozdział wspomniałam coś o tych dziecięcych trzewiczkach. :) Otóż chodziło mi właśnie o ten rozdział. Był napisany już dość dawno temu i to wcześniej niż ukazał się Twój, dlatego chciałabym wyjaśnić, że nic nie skopiowałam. :) Nie chciałabym, żebyś myślała, że zapożyczam Twoje pomysły. :( :* 
A Wy kochane, jeśli jesteście ciekawe o jakim opowiadaniu mówię, zajrzyjcie tutaj.

Udanego weekendu!
Wypocznijcie, Gwiazdeczki! :* 

Całuję!
Kolorowa Biel