piątek, 25 września 2015

Dwudziesta trzecia rzeczywistość

          Weszła do pomieszczenia, w którym kobieta siedziała sztywno na łóżku i wpatrywała się w dłonie, spoczywające na kolanach. Była nieobecna. Wydawała się przestraszona. Za każdym razem, kiedy usłyszała jakiś szelest lub ktoś zaskoczył ją niespodziewanym ruchem podskakiwała ze strachem.
– Mam! – powiedziała ostrożnie z nutą zadowolenia w głosie, machając kartką trzymaną w prawej dłoni. – To twój wypis. Stefan czeka już na dole.
– Mhm – mruknęła matka i powolnie podniosła się z łóżka, w którym spędziła prawie trzy tygodnie.
          Cały czas obserwowała matkę. Odkąd się obudziła była inna. Nie wiedziała do czego porównywać tę „inność”, ale przerażało ją to. Wzięła spoczywającą na łóżku torbę z rzeczami matki i przewiesiła ją sobie przez ramię. Drugie wysunęła w kierunku matki, by ta mogła ją za nie ująć i powolnym krokiem opuściły zatłoczony szpital.
          Ledwie wyszły na zewnątrz, a on już powitał je szerokim uśmiechem. Odebrał od niej rzeczy kobiety i przelotnie pocałował w policzek. Wskazał miejsce, zaparkowanego niedaleko samochodu i ujął kobietę za drugie ramię. Nadal była bardzo słaba. Powolnie przemierzali ulice zakorkowanego miasteczka. W samochodzie panowała niezręczna cisza. Oni raz po raz próbowali rozładować napiętą atmosferę, jednakże kobieta siedziała zamyślona, patrząc w boczną szybę samochodu. Była zamknięta we własnym świecie.
         
Samochód się zatrzymał, a jej oczom ukazała się stara, zniszczona kamienica. Po raz pierwszy od dawien dawna szczerze ucieszyła się na jej widok. Ucieszyła się, że w końcu nie będzie sama.
          Jej ojciec zjawiał się w domu tylko po to, by się przespać, wytrzeźwieć, coś zjeść i następnego dnia pójść do pracy, z której wracał w takim stanie, jak poprzedniego wieczoru. Bolało ją, że nie poruszył go fakt, iż jego żona została brutalnie pobita w swoim własnym mieszkaniu. Nawet ona, mimo że od dawna nie czuła się w tamtym mieszkaniu jak we własnym domu, bała się w nim przebywać. Kiedy tylko mogła spała u Stefana albo prosiła go, by był przy niej, aż nie zaśnie. Bała się, że oprawca matki zjawi się ponownie.
          Otworzyła drzwi i pozwoliła czterdziestokilkuletniej kobiecie pójść przodem. Zaproponowała jej coś do jedzenia, ta jednak lakonicznie pokręciła głową i oznajmiła, że pójdzie się położyć.
          Z westchnieniem zdjęła ciężką kurtkę oraz szalik i wysunęła nogi z ciężkich butów. Opadła na małą szafkę przy drzwiach. Przymknęła powieki i zwiesiła ramiona. Było jej ciężko. Nie wiedziała, co kieruje matką. Nie wiedziała, jak ma się do niej zwracać. Nie wiedziała, co powinna mówić, a czego nie. Była zdezorientowana.
         
Poczuła na swoich ramionach jego silne ręce. Podniosła wzrok do góry i napotkała ciepłe, orzechowe spojrzenie.
– Nie martw się – powiedział cicho.
– Łatwo ci mówić. To nie twoja mama – szepnęła.
– Chodź, zrobię nam herbatę – powiedział, ujmując jej dłoń i pociągając za sobą do kuchni.
          Usiadła na chłodnym stołeczku, łokcie wsparła na kuchennym stole, a brodę oparła o splecione dłonie. Głowa pulsowała jej niemiłosiernie. Przymknęła oczy. Słyszała jak on krząta się po kuchni, przeszukując szafki, by na finiszu odnaleźć kubki, łyżeczki i torebki herbaty.
– Proszę – usłyszała. Otworzyła oczy, a przed sobą ujrzała kubek parującej cieczy.
– Dziękuję – szepnęła, wysilając się na półuśmiech.
– Nie możesz tak.
– Jak? – zdziwiła się.
– Nie możesz się tak przejmować. To cię wykończy. Teraz musisz o siebie dbać. Dbać o was dwoje – ściszył głos.
          Jęknęła z dezaprobatą. Jeszcze nie potrafiła przyswoić do siebie myśli, że już niebawem ich rodzina powiększy się o jednego małego, łysego, pulchnego członka. Przymknęła powieki, z których wypłynęło kilka łez.
– Nie płacz, Livio – pogładził jej dłoń. – Już ci powiedziałem, że damy radę. Damy.
          Podniosła na niego wzrok. Uśmiechał się i był pełen przekonania co do swoich słów. Ścisnęła jego dłoń, a jego uśmiech mimowolnie się powiększył.
– Kiedy jej powiemy? – pisnęła.
– Kiedy będziesz na to gotowa. Ty i ona.
– Muszę z nią jeszcze porozmawiać. Policja domaga się złożenia przez nią wyjaśnień. Za każdym razem, kiedy u niej byli nie wydusiła z siebie ani słowa – mówiła, bawiąc się kubkiem. – Chyba załatwię to od zaraz – oznajmiła i podniosła się z krzesła.
– Jesteś pewna, że to odpowiedni moment? – upewnił się.
          Przygryzła dolną wargę i wciągnęła haust powietrza. Pokiwała przecząco głową i objęła swe ramiona.
– Nie. Ale jak dotąd lepszego nie było.
          Skierowała kroki do zamkniętych drzwi pomieszczenia, w którym znajdowała się matka. Nim zapukała, zatrzymała się na chwilę, by wziąć kilka oczyszczających oddechów, a kiedy usłyszała cichy głos rodzicielki, nacisnęła klamkę.
          Leżała. Wpatrywała się w sufit. Ten widok był niemal identyczny, jak ten w szpitalu.  Z panią Braun działo się coś złego. Coś bardzo niepokojącego.
– Mamo – zaczęła cicho, przysiadłszy na skraju łóżka – policja ubiega się o twoje zeznania. Musisz im wszystko opowiedzieć. Oni muszą znaleźć winnego.
          Kobieta spojrzała na nią. Z jej oczu kapały łzy. Lały się strumieniami. Klatka piersiowa niemiarowo unosiła się pod wpływem szlochu. To było dla niej zbyt wiele.
– Mamo – jęknęła, próbując powstrzymać napływające do oczu łzy. – Jeżeli nie chcesz powiedzieć policji, powiedz mnie.
          Matka pokiwała przecząco głową i odwróciła wzrok. Nadal płakała.
– Znasz go? Wiesz kto to był? – zapytała delikatnie.
          Kobieta zesztywniała.
          Wiedziała.
– Kto? Mamo, powiedz, kto? – prosiła.
          Matka odwróciła twarz w jej kierunku. Oczy znów miała zaczerwienione i podpuchnięte.
– Znam go? – dopytywała.
          Kobieta spojrzała na sufit, jakby chciała nabrać siły, a następnie rzuciła spojrzenie na nią. Wzięła kilka głębszych oddechów i delikatnie skinęła głową.
          Zakuło ją w klatce piersiowej. Zrobiło jej się gorąco.
          Matka wiedziała, kto jest jej oprawcą. Znała go. Obie go znały. Dlaczego, więc milczała? W jej głowie kotłowało się miliard myśli.
– Mamo, kto to? Musisz mi powiedzieć. Żebyś była bezpieczna. Żebym ja była bezpieczna – powiedziała, a na ostatnie słowa kobiecie szerzej otworzyły się oczy.
          Zamknęła oczy i przez pewien czas ich nie otwierała. Kiedy jednak jej powieki się podniosły spojrzenie miała pewne, bardziej zdeterminowane, ale jednak jej oczy nadal miały w sobie pewien odcień strachu.
– To był… – wychrypiała. – To był twój ojciec.
– Co?! – niemal krzyknęła.
         
Wstała i podeszła do okna. Zamknęła oczy. Musiała się uspokoić. Musiała zapanowała wszelkimi emocjami, które wzbierały się w niej. Musiała się opamiętać, by matka mogła kontynuować swoją wypowiedź.
          Odwróciła się do kobiety i powolnie podeszła do jej łóżka. Przysiadła na to samo miejsce, z którego przed chwilą się podniosła.
– Mamo – zaczęła – dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
– Bałam się. Bałam się, że i tobie zrobi krzywdę – cedziła przez łzy.
– Ale przecież ja z nim mieszkałam. Spałam w tym samym mieszkaniu – powiedziała z wyrzutem. Nie chciała, by jej głos nabrał takiego tonu, mimowolnie jednak tak się stało.
          Matka odwróciła się do niej. Ich spojrzenia się skrzyżowały.
– Przepraszam córeczko – wyciągnęła dłoń, by móc pogładzić ją po policzku. – Jestem najgorszą matką na świcie.
– Nie, nie jesteś – odpowiedziała stanowczo. – Musisz jednak odpowiedzieć mi na parę pytań.
         
Kobieta skinęła głową.
– Dlaczego cię pobił?
– Wrócił do domu wcześniej z pracy. Pijany. Był głodny. Nie miałam jeszcze gotowego obiadu. Zaczął się awanturować. Wrzeszczał, że jestem beznadziejną żoną, matką, kobietą. Nie wytrzymałam. Powiedziałam mu parę słów. Być może parę słów za dużo. Powiedziałam mu, że jest nędznym alkoholikiem, który sięgnął dna i kurczowo się go trzyma. Że nie chce się od niego odbić. Że to on jest beznadziejnym mężczyzną. I wtedy to się stało. Stracił nad sobą kontrolę, nie pierwszy raz z resztą. Rzucił się na mnie i zaczął okładać mnie pięściami, najpierw po twarzy, a kiedy upadłam uderzał na ośle, kopał, pluł… po całym ciele... – urwała, a twarz kobiety zalała się łzami.
          Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Nie wiedziała, czy jakiekolwiek słowa będą adekwatne do tej sytuacji. Chwyciła drżącą dłoń rodzicielki i ścisnęła ją mocno, chcąc dodać tym samym więcej energii.
– Niepierwszy raz stracił nad sobą kontrolę? – powtórzyła słowa matki. – Co masz na myśli?
         
Kobieta przełknęła ślinę i pociągnęła nosem.
– Pamiętasz ten dzień, kiedy wróciłaś od Irminy? Wtedy, gdy zastałaś mnie w kuchni? – skinęła głową. – Wtedy… To nie był napad. Nikt nie chciał zabrać mi pieniędzy. To był on. Zdenerwował się, bo nie miał pieniędzy na alkohol. Chciał się napić, a ja w portfelu miałam ostatki. Akurat wystarczyłoby na jedzenie do końca miesiąca… Zdenerwował się i wtedy też mnie uderzył. Wtedy zaczęło się i skończyło na twarzy, ale tym razem nie potrafił się pohamować.
– Mamo… – jęknęła i dała upust wszystkim łzom, jakie nagromadziły się pod jej powiekami – dlaczego nie powiedziałaś mi tego od razu. Nie pozwoliłabym na to.
– A co miałam zrobić? Miałam powiedzieć ci: Kochanie, twój ojciec to sadysta, pobił mnie?
– Mamo… – przytuliła się do niej. – Już nigdy więcej nic ci nie zrobi, rozumiesz? Musisz tylko powtórzyć to samo policji, dobrze? Zrobisz to?
         
Rodzicielka miała niepewny wyraz twarzy. Bała się, że mężczyźnie ujdzie wszystko na sucho i będzie chciał się na niej zemścić.
– Mamo, policja wszystkim się zajmie. Zostanie ukarany, a nam nie będzie groziło nic strasznego, jasne? Nie masz się czego bać. Nic nam nie grozi – mówiła spokojnie, cały czas utrzymując kontakt wzrokowy. Chciała przekonać matkę.
– Dobrze – wyrzuciła z siebie. – Ale wezwij policjantów teraz. Nie wiem, czy później będę miała tyle odwagi
– Mamo, jesteś najodważniejszą kobietą, jaką znam – szepnęła z uśmiechem dumy. – Kocham cię – powiedziała cicho. 
         
Kobieta zrobiła minę, jakby ktoś uderzył ją w twarz. Oczy jej się rozszerzyły, jakby gałki za chwilę miały wypaść, a usta rozchyliły tak, że przypominały literę „o”.
– Co? Co ty powiedziałaś? – zapytała z niedowierzaniem.
          Uśmiechnęła się na tę reakcję.
– Kocham Cię, mamo – powtórzyła z lekkim uśmiechem.
– Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak do mnie powiedziałaś – pisnęła kobieta.
– Bo od bardzo dawna nie pamiętałam, jak to jest. Ale teraz wiem. I jestem pewna, że nasze życie od teraz będzie wyglądało zupełnie inaczej – wycedziła przez szeroki uśmiech i nagromadzone łzy.
– Ja też cię kocham, córuniu. Najmocniej na świcie – zanurzyła się w piersi córki i obie zaczęły płakać.
         
Zamykała pokój matki z szerokim uśmiechem na ustach. Ona nadal siedział w kuchni. Jego kubek był już pusty, a spojrzenie skupiało się na jej sylwetce.
– Stefanie, możesz zadzwonić na policję? Mama powie jak było – powiedziała, stając w progu kuchni.
          Widząc jej zadowolenie, na jego usta również wkradł się uśmiech. Nie musiała długo czekać. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał odpowiedni numer. Kiedy zakończył połączenie, spojrzał na nią.
– Hm… Chyba powinnam powiedzieć ci, czego się dowiedziałam – szepnęła, wpatrując się w punkt za jego plecami. – Możemy iść do mojego pokoju? Będzie mi raźniej – zapytała, a ich spojrzenia ponownie się skrzyżowały.
          Leżeli przytuleni na jej starym, skrzypiącym łóżku. Opowiadała mu wszystko to, co przekazała jej matka. Co jakiś czas robiła sobie przerwy, by złapać oddech i ochłonąć. To nie było łatwe.
          Kiedy skończyła leżeli w ciszy. Za oknami panował już mrok. Było cicho. Spokojnie. Ona leżała w jego ramionach. Czuła jego dotyk. Czuła jego zapach. Czuła jak jego klatka piersiowa podnosi się i opada w pewnym rytmie. Była szczęśliwa. Paradoks? Być może.
          Rozbrzmiało pukanie do drzwi. Poprosiła go, by je otworzył. Za drzwiami stali dwaj funkcjonariusze policji. Przedstawili się, a on zaprowadził ich do pokoju jej matki. Wrócił do niej po kilku minutach.
– Wiesz, Stefciu… Mimo wszystko jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa, że mam ciebie. Jestem szczęśliwa, że moja matka przestała pić. Jestem szczęśliwa, że nasze kontakty się polepszyły. I wiesz… jestem szczęśliwa, że będziemy mieli dziecko – podniosła wzrok i spojrzała na niego.
          Uśmiechnął się i cmoknął ją w czoło.
– Cieszę się, że w końcu to zrozumiałaś.
 – A on… On nie będzie miał prawa wstępu do naszego życia. To on wszystko zmienił. To on stał się potworem. To on zmienił moje życie w piekło, pociągając za sobą matkę. Nigdy mu nie wybaczę. Nie wybaczę mu, że wciągnął w nałóg jedyną osobę, która się mną opiekowała. Nie wybaczę mu, że mimo wszystkich starań mamy, on nie przestał pić. A przede wszystkim nigdy nie wybaczę mu tego, co jej zrobił. Nie wybaczę mu, że podniósł rękę na bezbronną kobietę…
– Na wszystko kiedyś przychodzi czas – szepnął niepewnie.
– Nie. Nie na to.

 ___________________________________
Hej Kochane! :*
Nadszedł piątek, a wraz z nim i ja. A co ze mną? Powyższy rozdział. ^^
Jak Wam się podoba?
Wiele z Was domyślało się tego, kto pobił matkę. I wiele z Was trafiło w sedno. :)
Czekam na Wasze opinie!

Całuję!
Kolorowa Biel
❤ 

piątek, 18 września 2015

Dwudziesta druga rzeczywistość

          Leżała na niewygodnym łóżku, okryta cienką dzianiną. Przez wenflon umiejscowiony w zgięciu łokcia do żył wtłaczano jej jakiś płyn. Patrzył na nią zafrasowanym wzrokiem, a dłońmi trzymał jej bezwładną rękę.
         
Przyłożył jej dłoń do swoich ust i zaczął całować. Nieustannie patrzył na jej twarz. Wydawało mu się, że poruszyła powiekami. Wbił w nią wzrok jeszcze intensywniej, nadal nie wyswobadzając jej dłoni z uścisku. Złożył kolejny pocałunek na jej kościstych palcach i wtedy omal nie krzyknął. Otworzyła oczy. Ocknęła się.
          Poderwał się z krzesła i pogładził jej bladą twarz. Uśmiechnął się do niej szeroko. Miała zdezorientowany wyraz twarzy.
– Gdzie ja jestem? – zapytała słabym głosem.
– W szpitalu. Zemdlałaś. Biegnę po lekarza – powiedział, składając na jej czole przelotny pocałunek.
         
Rozglądała się po białym, sterylnym pomieszczeniu. Spojrzała na stojący obok niej wózek, na którym przymocowana była buteleczka z przezroczystym płynem. Do spodu buteleczki przytwierdzona była cieniutka rurka, która podłączona do wbitego w jej rękę wenflonu wtłaczała w jej żyły ciecz. Uśmiechnęła się drętwo na ten widok.
         
Wrócił. Do pomieszczenia wszedł z wysokim, młodym mężczyzną. Był blondynem o zielonych oczach i pociągłej twarzy.
– Śpiąca królewna nam się obudziła – rzucił na powitanie. – Jak się pani czuje, Olivio? – zapytał, świecąc jej małą latareczką w oczy.
– Dobrze. Co się stało? – zapytała.
– Zemdlała pani. Stres zrobił swoje. Musimy zrobić pani kilka badań, by upewnić się czy wszystko jest w porządku. Jak na razie podajemy pani witaminy – wskazał na kroplówkę.
– Mogę iść odwiedzić mamę?
– Jeśli tylko czuje się pani na siłach. Tylko za co najmniej godzinę, dobrze? Niech pani odpocznie – uśmiechnął się, odwiesił tabliczkę na jej łóżko i wyszedł z pomieszczenia.
          Wpatrywała się w sufit. Była odrętwiała. Czuła jego dłoń na swojej. Gładził jej delikatną skórę, kciukami zataczając na niej kółka. Uśmiechnęła się na ten gest. Zwróciła głowę w jego kierunku i napotkała jego baczne spojrzenie.
– Niezłego stracha mi napędziłaś, wiesz? – uśmiechnął się.
– Przepraszam – uśmiechnęła się słabo. – Długo byłam nieprzytomna?
– Niecałą godzinę – odparł. – Teraz powinnaś się przespać. Będę tutaj.
          Skinęła głową i odwróciła ją w drugą stronę. Przymknęła powieki i niemal natychmiast odpłynęła do krainy Morfeusza.


~***~

          Otworzyła oczy, a on nadal siedział na krzesełku. Wsparty na łokciu, który spoczywał na jej łóżku spał smacznie, nadal kurczowo trzymając jej dłoń. Uśmiechnęła się na ten widok. Wbiła wzrok w szpitalny sufit. W tym wszystkim piękne było to, że miała jego. Piękne było, że mimo wszystko, on przy niej był, czuwał.
         
Pogładziła go wolną ręką po czuprynie i niemal od razu otworzył oczy.
– Przepraszam, nie chciałam cię budzić.
          Przetarł oczy, przeczesał włosy i przeciągnął się na krzesełku.
– Nie szkodzi – uśmiechnął się. – Wypoczęłaś?
– Mhm. Chcę iść do mamy.
– Dobrze. Pomogę ci wstać – zaoferował.
          Wbrew pozorom nie była bezsilna. Sama poradziłaby sobie z wstaniem z łóżka, ale on czuł się tak potrzeby, że nie mogłaby go zawieść.
          Stanęła przed szybą i zobaczyła matkę. Wydawała się nieco mniej blada, a opuchnięcia na twarzy wydawały się być mniejsze. Wyglądała znacznie lepiej.
– Chce pani wejść do matki? – zapytała młoda pielęgniarka, która nie wiedzieć skąd wyrosła obok nich.
– Mogę?
– Oczywiście. Proszę tylko włożyć to – podała jej zielony fartuch.
         
Spojrzała na niego. Miała błyszczące spojrzenie.
– Poczekam – zapewnił, posyłając jej pełen wsparcia uśmiech.
         
Przekroczyła próg pomieszczenia. Podeszła do matki. Z bliska wyglądała inaczej. Jej wyraz twarzy przypominał skonsternowanie i swego rodzaju walkę. Uśmiechnęła się do siebie i opadła na krzesło stojące obok. Spojrzała na głośno pikające aparatury. Wszystko wydawało się być w porządku. Jej wzrok ponownie spoczął na pani Braun. Chwyciła za rękę, która nie była osłonięta gipsem i pogładziła ją.
          Spojrzała na twarz matki i zauważyła, jakby skurcz mięśni twarzy. Znów pogładziła matkę po spracowanej dłoni, a ta po chwili z wysiłkiem otworzyła oczy.
          Do jej oczu napłynęły łzy. Była szczęśliwa, że matka się wybudziła. Spojrzała na kobietę intensywnym wzrokiem. Ta rozglądała się po pomieszczeniu, jakby nie wiedziała skąd się tam wzięła. W końcu jej wzrok wbił się w nią.
– Mamo – szepnęła. 
         
Czterdziestokilkuletnia kobieta uśmiechnęła się lekko i nic nie odpowiedziała.
– Siostro! – krzyknęła.
– Co się dzieje? – kobieta oderwała się od biurka i szybko podeszła do łóżka, widząc, że pacjentka na nią patrzy, uśmiechnęła się szeroko. – Idę po doktora – oznajmiła, wychodząc przez rozsuwane drzwi.
          Jej wzrok znów spoczął na leżącej bezwładnie kobiecie.
– Nawet nie wiesz jak mnie przestraszyłaś – szepnęła przyciskając policzek do dłoni kobiety.
          Przymknęła oczy. Poczuła się jak kilkuletnia dziewczynka, którą kiedyś była. Poczuła dotyk kochającej matki. Kąciki oczu zaszczypały ją od napływających łez. Do pomieszczenia wpadł mężczyzna, którego wcześniej widziała w swojej sali.
– Proszę się odsunąć – powiedział poważnie.
          Wykonała polecenie i stanęła na środku pomieszczenia. Lekarz zaświecił kobiecie w oczy latarką, tak jak to zrobił jakiś czas temu z nią. Spojrzał na wszystkie aparatury i spisał to na tabliczkę, która znajdowła się powieszona na łóżku.
– Proszę zadzwonić po doktora Wagnera. Kazał poinformować, kiedy pacjentka się obudzi – odezwał się do pielęgniarki. – A panią zabieramy na badania – obdarzył starszą kobietę subtelnym uśmiechem. – Panią natomiast zaproszę za kilkanaście minut do mojego gabinetu – zwrócił się do niej z tym samym uśmiechem.
          Wraz z nim wróciła do swojej sali. Położyła się na niewygodnym łóżku. Była nieco zdenerwowana. Matka się obudziła, to było cudowne. Ale co z badaniami? Dlaczego znów będą ją badać? Czy to tylko kontrolne badania czy może parametry aparatur wykazywały coś niepokojącego? Takie myśli krążyły po jej głowie.
– Hej Kochanie, słuchasz mnie? – dobiegł ją jego głos.
– Hm? – spojrzała na niego.
– Czyli nie – uśmiechnął się.
– Wybacz. Martwię się.
– Nie masz czym. To tylko rutynowe badania. Wszystko będzie w porządku – musnął jej dłoń ustami.
– Za chwilę mam się stawić w gabinecie tego młodego lekarza, pójdziesz ze mną? – zachrypiała.
– Oczywiście. 

~***~

          Zza drzwi wydobył się zgłuszony głos lekarza.
– Proszę – powiedział.
         
Niepewnie chwyciła klamkę i nacisnęła ją. Drzwi odstąpiły. Chwiejnym krokiem weszła do gabinetu, a zaraz za nią on.
– Rozumiem, że życzy sobie pani, by ten pan był przy naszej rozmowie? – spojrzał na niego.
– Tak. To on pomógł mi przy mamie, kiedy ją znalazłam, a rozumiem, że to o niej będziemy rozmawiać.
– Nie. Będziemy rozmawiać o pani – odparł.
– Och… W takim razie… w porządku – chwyciła go za rękę i usiedli na dwóch skrzypiących krzesełkach przed biurkiem doktora Kopfa.
          Mężczyzna spojrzał na stos dokumentów spoczywających na brązowym biurku i po chwili odnalazł odpowiednią teczkę. Otworzył ją i zagłębił się w jej treści.
– Dobrze. W takim razie, nie będę owijał w bawełnę…. Jest pani w ciąży.
          Zrobiło jej się gorąco, a czerwień uderzyła do jej twarzy. Oczy nabrały kształtu pięciozłotówek, a usta lekko się lekko rozchyliły.
– Pro… proszę? – szepnęła.
– Tak. To omdlenie spowodowane było małą ilością witamin w organizmie oraz dużym stresem. Musi teraz pani na siebie uważać – mówił z uśmiechem na twarzy.
– Ale jak to możliwe? – zastanawiała się na głos, wpatrując się w kartotekę na biurku.
         
Lekarz się zarumienił i uśmiechnął jeszcze szerzej.
– W każdym bądź razie, moje gratulacje. Jeszcze dziś dostanie pani wypis i receptę, ma pani trzydzieści jeden dni na jej realizację.
          Opuścili gabinet lekarza i w ciszy przemierzali korytarz. Żadne z nich się nie odezwało.
          Kiedy znalazła się w łóżku. Zamknęła oczy i dała upust łzą. Gdy to zobaczył niemal natychmiast usiadł na szpitalnym łożu i mocno ją do siebie zagarnął.
– Nie płacz, Livio – szepnął.
– Jak to możliwe, Stefanie? – łkała.
– Nie wiesz? – poruszył zabawnie brwiami.
          Chciał ją rozśmieszyć, ale nie dała rady. Rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Hej, spokojnie. Damy sobie radę. Nie płacz, proszę cię. Nienawidzę jak płaczesz – gładził ją po plecach.
– To nie jest odpowiedni czas. Jesteśmy za młodzi. Dopiero co ułożyło mi się życie. Skomplikowałam je tobie i nie chcę w to mieszać jeszcze dziecka – cedziła przez zaciśnięte zęby.
– Livio, powiedziałem to już i powtórzę ostatni raz. Nikomu nie skomplikowałaś życia. Kocham cię. kocham cię najmocniej na świecie i przestań proszę wygadywać takie bzdury. To prawda, jesteśmy młodzi, ale damy sobie radę. Obiecuję, że przebrniemy przez to razem. Że wspólnie wychowamy to maleństwo spoczywające pod twoim serduszkiem – mówił wolno. Chciał, by każde słowo do niej dotarło. Chciał, by poczuła się bezpieczna i pewna jego miłości.
         
Słysząc te słowa ponownie zalała ją fala łez. Tym razem były to łzy szczęścia. W końcu pozwoliła by w jej dotychczasową rzeczywistość zaangażował się on. On, którego kochała. On, który tak musiał się przez nią nacierpieć. On, który jest dla niej opoką. On, który ją kocha.
__________________________________
Hej Kochane! :*
Jak Wam się podoba powyższa rzeczywistość?
Jesteście zaskoczone?
A może tego się spodziewałyście?
Piszcie! Jestem strasznie ciekawa, co roi się w tych Waszych główkach!


Obiecuję nadrobić wszystkie zaległości, w zeszły weekend nie dałam rady, ale teraz się postaram. :)
Całuję!
Kolorowa Biel

piątek, 11 września 2015

Dwudziesta pierwsza rzeczywistość

          Przemierzała korytarz wpatrując się w swoje stopy, które stawiała bardzo starannie na jasnych płytkach szpitalnej podłogi. Jej stopy bardzo dobrze znały tę podłogę. Przemierzała ją w tę i we w tę od dobrych kilku godzin. Z oczu bezustannie spływały krople słonej cieczy. Kłujący ból przeszywał jej skronie. Nie potrafiła się skupić na niczym innym niż jedno. Mama. To już ponad cztery godziny odkąd zabrali ją na blok.
– Uspokój się. Jest w dobrych rękach – dobiegł ją jego ciepły głos.
– Jak mam być spokojna? Jak mam być spokojna? Spróbuj sobie to wyobrazić. Wyobraź sobie, że to TWOJA mama leży teraz na sali i jest krojona przez stado sępów! – uniosła głos, spoglądając na niego złowrogo.
– Nie mów tak – poderwał się z krzesła. – Proszę cię, nie mów tak – podszedł do niej. – Wszyscy tutaj starają się tobie pomóc. Wam pomóc – mówił łagodnie i spokojnie. Zagarnął ją do swojej piersi i mocno przycisnął.             Chciał, żeby poczuła, że jest przy niej i jej nie opuści. – Chcesz coś do picia? Kawę? Może herbatę? – zapytał, odsuwając ją nieco od siebie, tak, by mógł spojrzeć w jej oczy.
– Poproszę kawę – szepnęła.
– Się robi – odparł, pocałował ją w czoło i odszedł w kierunku bufetu.
          Opadła na krzesło. Wsparła łokcie na kolanach. Zaczęła bawić się długimi, smukłymi palcami. Słone łzy kapały na blade, kościste dłonie. Mocno przymknęła powieki. Miała nadzieję, że choćby ten gest uśmierzy nieco ból. Tłok, który panował w placówce ustał. Zastanowiło ją to. Wyjęła telefon z kieszeni dżinsów i spojrzała na wyświetlacz. No tak,  dziewiętnasta trzydzieści dwie – pomyślała. Nim zdążyła schować telefon, on już przy niej był.
          Wręczył jej kubek, wypełniony po brzegi parującą cieczą i usiadł na chłodnym krzesełku obok niej. Oboje wpatrywali się w kubki i parkę, która się z nich ulatniała. Siedzieli w milczeniu. Oboje zastanawiali się jak to będzie. On myślała bardziej o nich. Czy już zawsze będzie tak, jak było jeszcze kilka godzin wcześniej? Ona raczej o tym, co będzie z matką. Czy przeżyje? Czy ich stosunki się poprawią?
          Poczuła jego rękę na ramieniu. Położyła głowę na jego klatce, pozwalając tym samym, by gładził dłonią jej ramię.
– Jestem beznadziejna, Strefanie – odezwała się w końcu.
          Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczyma. Zmarszczył czoło i przycisnął ją do siebie jeszcze mocniej.
– Nie możesz tak mówić. Dlaczego tak uważasz?
– Bo tak jest. Nie potrafię docenić tego, co mam. Nie potrafię przebaczyć matce. Nie potrafię się nią zaopiekować – szeptała, przepełniona wyrzutami sumienia.
– Przecież teraz przy niej jesteś. Teraz. W momencie, kiedy potrzebuje cię najbardziej. Wszystko inne odejdzie w niepamięć – zapewnił.
– A co z tobą? – podniosła wzrok na jego twarz.
          Przechylił głowę i spojrzał na nią jeszcze intensywniej. Nie rozumiał, co ma na myśli. Podniósł prawą brew i czekał na jakiekolwiek wyjaśnienia.
– Przecież cię odpychałam. Raniłam cię. Nie liczyło się dla mnie to, co czujesz… A właściwie to chciałam, żeby się nie liczyło. Stefanie – wyswobodziła się z jego uścisku i zwróciła ku niemu. – Od bardzo dawna czuję do ciebie coś więcej… Nie chciałam… Po prostu nie chciałam, żebyś wplątał się w to – machnęła ręką, pokazując szpitalny korytarz. – Wybacz mi, że tak cię traktowałam. Wybacz mi, że nie potrafiłam docenić tego, jakim wspaniałym mężczyzną jesteś. A przede wszystkim… wybacz, że z niszczyłam ci życie – pisnęła i tama trzymająca jej łzy na wodzy puściła.
          Zagarnął ją do siebie po raz kolejny i przycisnął do siebie jeszcze mocniej. Chciał okazać jej wsparcie. Chciał, by wiedziała, że jest dla niego ważna. Pomimo wszystko.
– Kochanie, jak możesz przepraszać? Przecież uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wcale nie zniszczyłaś mi życia. Ty pokazałaś mi, co to jest życie.
          Ponownie się od niego odsunęła. Spojrzała w jego oczy. Widziała, że nabrały zupełnie innego odcienia. Uśmiechał się delikatnie. Wiedziała, że mówi prawdę. Jego oczy to potwierdziły. Wiedziała, że może mu zaufać.
          Przybliżyła swoje usta bliżej jego i złączyła je w subtelnym, pełnym uczucia pocałunku. To było przepiękne. Przekonała się, że może na niego liczyć. Oderwała się od niego i wtuliła w jego pierś. Chciała przeniknąć jego skórę, jego mięśnie i kości. Chciała zatopić się we wnętrzu jego serca.
– Nie waż się nigdy więcej tak myśleć – pouczył ją. – Nasza droga była trudna. Była kręta. Pełna chaosu, łez, smutku, radości, uniesień, ale czy nie uważasz, że to właśnie to wzbogaca nas dwojga? Właśnie to, co musieliśmy przebyć, by znaleźć się w tym miejscu, w którym jesteśmy teraz, sprawia, że czujemy do siebie znacznie więcej. Że odczuwamy to wszystko, co inne pary, ale ze zdwojoną, a może i potrojoną siłą – mówił.
          Odchyliła się i spojrzała mu w oczy.
– Czy to znaczy… Czy my… – szeptała, a oczy szkliły jej się od łez.
– Jeśli tylko tego chcesz – uniósł nieznacznie kąciki ust.
         
W tym momencie szklane drzwi się otworzyły i wyszedł z nich doktor Wagner. Był zmęczony. Pod jego oczami kształtowały się ciemne podkrążenia. Operacja musiała okazać się niezwykle wyczerpująca. Podnieśli się gwałtownie z krzeseł i stanęli twarzą w twarz z mężczyzną.
– Wystąpił krwotok – powiedział tytułem wstępu. – Tak jak myślałem, zadane ciosy spowodowały wiele urazów, których nie było w stanie dostrzec przez zdjęcia. Udało nam się zatamować krwotok i wyczyścić wszystkie miejsca, do których dostała się krew. Stłuczenia narządów są bardzo poważne. Pacjentka ma wiele krwiaków, ale  jest stabilna, jednakże  nadal jest pod narkozą. Teraz musimy czekać. Jeżeli w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin nie wystąpi ponowny krwotok jest duże prawdopodobieństwo, że już nie wystąpi w ogóle. Teraz jest na OIOMIE. Jak na razie nie może pani jej zobaczyć. Przepraszam, ale muszę wracać do swojej pracy – widząc jej minę uśmiechnął się blado. – Proszę być dobrej myśli – powiedział i odszedł.
          Kiedy tylko był kilka kroków od niej, opadła bezwładnie na krzesełko. Zaczęła głęboko oddychać. Udało się, żyje – myślała. Spojrzała na niego. Stał nad nią i intensywnie ją lustrował. Uśmiechnęła się do niego. Po raz pierwszy od kilku godzin uśmiechała się.
– Ona żyje – szeptała. – Ona żyje, Stefanie – powtarzała
.
          Skryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać. Szloch wstrząsał jej ciałem. Nie zwracała uwagi na to, że jest w miejscu publicznym. Nie zwracała uwagi, że on ją obejmuje. Nie zwracała uwagi na nic. Po prostu płakała. A był to oczyszczający płacz.

~***~

          Siedzieli na tych samych plastikowych krzesełkach. Było ciemno. Po szpitalnym korytarzu nie kręcił się już nikt poza personelem.
– Powinniśmy już iść. Cały dzień nic nie jadłaś – odezwał się.
– Nie jestem głodna – rzuciła.
– Musisz o siebie dbać. Ona cię teraz potrzebuje bardziej niż kiedykolwiek. Musisz mieć siłę – upierał się.
– Nie chcę jej zostawiać.

– Olivio, nie bądź niemądra. Przecież i tak nie możesz teraz jej zobaczyć.
– Ale w każdej chwili mogą przewieźć ją z OIOM-u – broniła swego.
– Nim to się stanie, możemy chyba zejść na dół do bufetu i coś przekąsić?
– Bufet już jest nieczynny. Jest po północy – zauważyła.
– Mylisz się – uśmiechnął się. – Chodź – wstał i wyciągnął ku niej dłoń.
          Zasznurowała usta w cienką kreskę i spojrzała najpierw na jego dłoń, a potem na twarz. Posłał jej pokrzepiający uśmiech i chwycił jej dłoń, podciągając ją na nogi. Westchnęła i dała się mu poprowadzić.
          Jak się okazało miał rację. Bufet był czynny dwadzieścia cztery godziny na dobę. Za ladą siedziała kobieta po pięćdziesiątce. Włosy miała w kolorze ciemnej miedzi z pasmami siwych kosmyków. Na nosie miała okulary, a w dłoni książkę. Kiedy usłyszała kroki, podniosła wzrok znad lektury, a usta wykrzywiła w szerokim uśmiechu. Dookoła ust pojawiły się zmarszczki, oznaczały, że kobieta jest bardzo pogodną osobą.
– W czym mogę pomóc? – zapytała ciepło.
– Wiemy, że jest późno, ale chcielibyśmy coś zjeść i napić się czegoś ciepłego – odezwał się.
– Och, niech państwo nie przepraszają. W takim miejscu jak to, nie ma czasu na jedzenie. Co powiedzą państwo na jajecznicę i filiżankę ciepłej herbaty?
– Bardzo chętnie. Co ty na to? – zwrócił się do niej.
– Oczywiście – przytaknęła, a na jej twarzy pojawił się półuśmiech.
          Kobieta zniknęła za drzwiami, prowadzącymi najprawdopodobniej do kuchni. Zajęli miejsca przy pierwszym lepszym stoliku. Usiedli naprzeciwko siebie i wpatrywali się w swoje twarze bez słowa. Tkwili w takiej ciszy, aż kobieta nie przyniosła ich zamówienia.
– Nie sądziłam, że naszą dzisiejszą kolację będziemy spożywać w takim miejscu – zaśmiał się. – W najśmielszych snach o tym nie śniłam – ukróciła.
          Zapadła cisza. Ona wpatrywała się w swoje dłonie, skubiące rękaw cienkiego swetra, a on wpatrywał się w nią.
– Muszę ci coś powiedzieć – westchnęła, podnosząc wzrok. – Mama jest chora.
– Tak, wiem.
– Skąd? – zdziwiła się.
 – Mówiłaś lekarzowi. Wątroba. Nie chciałem o to pytać, bo wiedziałem, że powiesz mi o tym, kiedy będziesz miała na to siły.
– Och. No tak. Marskość wątroby. To przez alkohol. Dowiedziałam się o tym wczoraj. Powiedziała mi o tym. Nim przyszedłeś. Nie potrafiłam myśleć racjonalnie. Obwiniłam ją o tę chorobę. Powiedziałam jej, że ma mnie zostawić, że muszę to wszystko przemyśleć… Wygarnęłam jej wszystko, a teraz nie wiem czy kiedykolwiek jeszcze otworzy oczy – pisnęła cicho, a z jej oczu ponownie pociekła słona ciecz.
– Livio – powiedział delikatnie, kładąc rękę na jej dłoni. – Spójrz na mnie.
          Zacisnęła powieki, biorąc głęboki oddech i dopiero po pewnym czasie odważyła się podnieść wzrok, by wbić go w jego tęczówki.
– Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Jest pod opieką lekarzy i nic jej nie grozi, okej? – mówił to, tak, jakby był tego pewien, jak niczego innego.
– Dziękuję – szepnęła i uniosła jego dłoń do swych ust, całując ją.
          Uniósł kąciki ust do góry, obdarowując ją ciepłym spojrzeniem.
          Nie wiedzieć skąd przed nimi wyrosła kobieta z  tacą w ręku.  Postawiła przed nimi talerze pełne jajecznicy i kubki gorącej herbaty, życząc im smacznego posiłku, odeszła do barku. W ciszy zaczęli pałaszować.
         
Najedzeni do syta i w nieco lepszych nastrojach, wrócili na korytarz. Spoczęli na niewygodnych krzesłach, czekając na kolejną informację. Nie wiedzieć kiedy, zasnęła z głową na jego kolanach. 

~***~

          Poczuła łupiący ból karku i kręgosłupa. Otworzyła oczy i oślepiło ją światło jarzeniowych lamp. Mruknęła z dezaprobatą i podniosła się do pozycji siedzącej.
– Śpiąca królewna się obudziła.
         
Ujrzała jego uśmiechniętą twarz i od razu poczuła się lepiej.
– Masz strasznie niewygodnie kolana, Stefanie – rzuciła zgryźliwie, pocierając ręką obolały kar.
– Widzę, że humorek dopisuje – przybliżył usta do jej warg i złożył na nich delikatny pocałunek. – Mam dla ciebie jeszcze lepszą wiadomość.
          Uniosła pytająco brew.
– Możesz już odwiedzić Twoją mamę. Jeśli chcesz możemy do niej iść. Jak na razie możesz zobaczyć ją tylko przez szybę, ale lepsze to niż nic – powiedział szczerze się uśmiechając.
– Och, Stefanie. Fantastycznie. Na co czekamy? – poderwała się na równe nogi. – Chodźmy – pociągnęła go za rękę, w stronę szklanych drzwi.
          Stanęli przed szklaną szybą. Leżała tam. Wyglądała tak samo jak poprzednio, kiedy ją widzieli. Blada, opuchnięta, podłączona pod wiele głośno piszczących aparatur.
          Do oczu cisnęły jej się łzy. Były słone i piekące. Nie potrafiła utrzymać ich pod powiekami. Zbliżyła się do zimnej szyby i przyłożyła do niej obie dłonie. Oddech miała płytki i niemiarowy. Przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz. A to wszystko było odpowiedzią na jej widok. Na widok skonanej matki.
– Mamo… – szepnęła, wypuszczając spod powiek nagromadzoną ciecz.
         
Poczuła na swoich biodrach jego silne ręce. Oplótł ją, chcąc dodać jej otuchy. Nie zwrócił nawet uwagi, kiedy odwróciła się w jego stronę i wtuliła się jeszcze mocniej w jego klatkę piersiową.
          Czuł jak niepohamowany szok włada jej kruchym ciałem. Czuł jak wiele ją to kosztuje. Czuł jak bardzo jest przybita tym, co zobaczyła.
– Olivio, w każdej chwili możemy stąd wyjść – szepnął do jej ucha.
          Poczuł jak osuwa się z jego uścisku. Chwycił ją mocniej i zaczął wymawiać jej imię. Odsunął ją nieco od siebie, a ona patrzyła na niego zamglonym spojrzeniem.
– Livio, kochanie, słyszysz mnie? – gładził ją po policzku.
          Bezwładnie skinęła głową.
– Słabo mi – wychrypiała.
– Livio, patrz na mnie, nie zamykaj oczu – mówił spanikowany. – Wezwę lekarza, ale nie zamykaj oczu. Livio, błagam nie zamykaj oczy – powtarzał.
         
Straciła przytomność, a jej ciało bezwładnie opadło w jego ramiona. 
_______________________________
Hej, hej, hej! :)
W końcu weekend! :D
I jak? Jak Wam się podoba? :)
Z matką Olivii jak na razie w porządku. Cieszycie się? Smucicie?
Czytałam wiele komentarzy, które mówiły, że w tym momencie mama Livii nie może umrzeć, że teraz w końcu między nimi może być dobrze...
I co z Livią? :)
Jestem ciekawa waszych opinii! ^^


PS. Kochane, u Was będę zjawiała się w weekendy, ponieważ w środku tygodnia jestem zawalona nauką. :(

Całuję!
Kolorowa Biel