Pakowała ubrania, do dużej walizki. Nie wiedziała, co będzie jej potrzebne, więc wolała zapakować nieco więcej ubrań. Krzątała się po pokoju w poszukiwaniu kolejnych przedmiotów, gdy usłyszała ciche, charakterystyczne dla jej mamy pukanie. Poprosiła, by weszła, ale nadal nie zaprzestawała wypełniania walizki.
– Czyli jednak wyjeżdżasz? – zapytała, opierając się o futrynę drzwi.
– Tak, mówiłam ci przecież – rzuciła.
– Wiem, wiem. Myślałam, że… może jednak zostaniesz – wyszeptała.
– Nie, mamo. Nie na te święta. Proszę… – spojrzała na matkę.
– Dobrze, nie zmuszam cię do niczego – powiedziała, unosząc lekko kąciki ust.
Uśmiechnęła się do rodzicielki i powróciła do wkładania przedmiotów do granatowej torby. Za kilka godzin miała pociąg. Nie lubiła pakowania na ostatnią chwilę, jednakże bardzo często jej się to zdarzało.
Nie zwracała uwagi na matkę stojącą w progu pokoju. Wiedziała, że ją obserwuje, ale nie chciała zaczynać kolejnej rozmowy.
– Kochanie – usłyszałam.
– Mhm? – oparła nie podnosząc wzroku.
– Możesz tutaj na chwilkę podejść? – zapytała pani Braun.
Odwróciła się i spojrzała na nią niepewnie. Zmarszczyła brwi. Zastanawiało ją, czego może się spodziewać. Kobieta, stała i czekała na jej reakcję, więc w końcu ruszyła w jej kierunku.
– Wiem, że to nie jest jakaś tam podróż, więc – zanurzyła rękę w fartuszku, którego niemal nigdy nie zdejmowała i wyjęła ją z powrotem zaciśniętą w pięść, chwyciła jej dłoń i włożyła to, co trzymała w swojej – weź to, proszę.
Spojrzała na swoją chudą, kościstą dłoń. Znajdowały się w niej 200 euro. Rozchyliła usta ze zdumienia. Przez chwilę wpatrywała się w banknoty, po czym uniosła wzrok na matkę. Zamrugała i znów przeniosła wzrok na pieniądze, które trzymała.
Odchrząknęła i przestąpiła z nogi na nogę. Zacisnęła rękę w pięść, wystawiła ku matce i spojrzała się na nią.
– Nie mogę tego przyjąć – wycedziła.
– Proszę…
– Przecież to niesamowicie obciąży nasz budżet. Z czego będziemy żyć? – oburzyła się.
– Zaufaj mi – powiedziała spokojnie. – Wiem, co robię. Zatrzymaj te pieniądze.
Zamurowało ją. Stała jak wryta i patrzyła na opanowaną matkę. Ta jedynie uśmiechnęła się i wyszła z jej sypialni, kierując swe kroki do małej kuchenki.
Westchnęła, zacisnęła mocno powieki i zamknęła drzwi. Oparła się o nie. Nie wiedziała, czy powinna być zła czy szczęśliwa. Te dwa uczucia mieszały jej się w głowie. Wydobyła z siebie zirytowany dźwięk i opadła na ziemię. Starała się opanować przyspieszony oddech. Pierś niemiarowo jej falowała, a ból zaczął przeszywać jej skronie. Syknęła cicho i podniosła się z podłogi. Zerknęła na zegarek. Pozostały jej trzy godziny do wyjazdu. Zasunęła zamek w walizce, postawiła ją obok łóżka i opadła na nie zmęczona. Otuliła się kołdrą i przymknęła oczy.
Było ciemno. Szła tunelem.
W oddali było widać białą poświatę. Szla ku niej. Jej kroki były pewne,
zdecydowane i pełne determinacji. Wydawało jej się, że wie kogo tam zobaczy.
Spodziewała się bruneta o ciemnych oczach i szerokim uśmiechu. Nie pomyliła
się. Był tam. Mimo to zdziwiła się na jego widok. Wzdrygnęła się, gdy doszła
wystarczająco blisko, by ujrzeć jego bladą twarz. Patrzył na nią z
zaciekawieniem, jakby chciał odkryć każdą z jej tajemnic, jakby chciał rozgryźć
jej strukturę.
– Stefanie? – zapytała niepewnie, a jej głos rozbrzmiał echem.
– Olivio…
– Co ty tutaj robisz?
– Chcę, żebyś wiedziała, że mimo wszystko, zawsze i nieodwołalnie będę przy tobie. Nieważne jakie głupstwo popełnił. Nieważne czego nie zrobisz. Zawsze będę przy tobie – jego głos odbijał się jak echo.
– Mówiłeś już to, Stefanie – zauważyła.
– Tak – podszedł bliżej. – Ale nie mówiłem tego: – chwycił jej lodowatą dłoń i przyłożył do serca, od którego bił nieziemski żar – kocham cię, Olivio.
Postać skoczka rozmyła się w mroku, a ona została sama. Zaczęła go wołać, jednakże odpowiedziało jej tylko własne echo.
– Stefanie? – zapytała niepewnie, a jej głos rozbrzmiał echem.
– Olivio…
– Co ty tutaj robisz?
– Chcę, żebyś wiedziała, że mimo wszystko, zawsze i nieodwołalnie będę przy tobie. Nieważne jakie głupstwo popełnił. Nieważne czego nie zrobisz. Zawsze będę przy tobie – jego głos odbijał się jak echo.
– Mówiłeś już to, Stefanie – zauważyła.
– Tak – podszedł bliżej. – Ale nie mówiłem tego: – chwycił jej lodowatą dłoń i przyłożył do serca, od którego bił nieziemski żar – kocham cię, Olivio.
Postać skoczka rozmyła się w mroku, a ona została sama. Zaczęła go wołać, jednakże odpowiedziało jej tylko własne echo.
Zerwała
się z łóżka. Rozejrzała po pokoju. Było normalnie. To był tylko sen. Usiadła na
skraju i wsparła ręce na kolanach, a twarz ukryła w dłoniach. Westchnęła,
niepewnie przecierając oczy. Spojrzała na zegarek. Za nieco ponad dwie godziny
miała pociąg. Pospiesznie weszła do łazienki i zaczęła przygotowywać się do
podróży.
Cicho otwierając drzwi łazienki, usłyszała szloch. Dobrze wiedziała, do kogo należał. Matka. Jej matka płakała. Przygryzła dolną wargę i przymknęła powieki. Nie chciała zostawać. Nie chciała, by kolejne święta spędziła w nieszczęściu. Trzasnęła mocno drzwiami łazienki, by dać matce do zrozumienia, że już jest wyszykowana i lada chwila może zjawić się w kuchni.
Weszła do pokoju. Wzięła swój podręczny bagaż i walizkę. Stanęła w ciasnym korytarzyku. Mozolnie zaczęła wkładać obuwie na swoje chude nogi. Przysiadła na małej szafce wiążąc sznurowadła. Czuła na sobie spojrzenie matki. Chciała jednak opóźnić moment konfrontacji najbardziej jak było to możliwe. Kiedy buty były już zasznurowane, podniosła się i chwyciła ciężką kurtkę, którą wolno zaczęła zapinać. Wpatrywała się w wieszak. Bała się, że kiedy spojrzy na rodzicielkę jej sumienie nie pozwoli jej opuścić mieszkania. Wzięła do ręki gruby szal i owinęła go dookoła szyi. W końcu niepewnie spojrzała na matkę.
Stała w progu kuchni. Patrzyła na nią z lekko przechyloną w prawo głową. Na ustach miała uśmiech. Subtelny i kobiecy. Wydawała się być szczęśliwa.
– Cieszę się, że spędzisz te święta tak, jak chcesz. W końcu będziesz szczęśliwa, bo przecież Boże Narodzenie to nie byle jakie święto – powiedziała spokojnie.
– Tak – szepnęła.
Matka poszerzyła uśmiech wychodząc córce naprzeciw.
– To ja… już pójdę. Za niecałą godzinę mam pociąg. Nie chcę się spóźnić – wyjaśniła narzucając na ramię duża torbę.
Rodzicielka zbliżyła się znacznie i niepewnie przygarnęła ją do piersi. Wtedy poczuła to samo ciepło, które czuła jako mała dziewczynka. Przymknęła delikatnie powieki i poczuła jej zapach. Nie ten przepełniony tytoniowym dymem, czy smrodem alkoholu, ale zapach matki. Tej ciepłej, kochającej, która zrobi wszystko, by jej dziecko było szczęśliwe.
– Uważaj na siebie – wyszeptała kobieta wprost do jej ucha, powodując tym samym ciarki na jej plecach.
Cicho otwierając drzwi łazienki, usłyszała szloch. Dobrze wiedziała, do kogo należał. Matka. Jej matka płakała. Przygryzła dolną wargę i przymknęła powieki. Nie chciała zostawać. Nie chciała, by kolejne święta spędziła w nieszczęściu. Trzasnęła mocno drzwiami łazienki, by dać matce do zrozumienia, że już jest wyszykowana i lada chwila może zjawić się w kuchni.
Weszła do pokoju. Wzięła swój podręczny bagaż i walizkę. Stanęła w ciasnym korytarzyku. Mozolnie zaczęła wkładać obuwie na swoje chude nogi. Przysiadła na małej szafce wiążąc sznurowadła. Czuła na sobie spojrzenie matki. Chciała jednak opóźnić moment konfrontacji najbardziej jak było to możliwe. Kiedy buty były już zasznurowane, podniosła się i chwyciła ciężką kurtkę, którą wolno zaczęła zapinać. Wpatrywała się w wieszak. Bała się, że kiedy spojrzy na rodzicielkę jej sumienie nie pozwoli jej opuścić mieszkania. Wzięła do ręki gruby szal i owinęła go dookoła szyi. W końcu niepewnie spojrzała na matkę.
Stała w progu kuchni. Patrzyła na nią z lekko przechyloną w prawo głową. Na ustach miała uśmiech. Subtelny i kobiecy. Wydawała się być szczęśliwa.
– Cieszę się, że spędzisz te święta tak, jak chcesz. W końcu będziesz szczęśliwa, bo przecież Boże Narodzenie to nie byle jakie święto – powiedziała spokojnie.
– Tak – szepnęła.
Matka poszerzyła uśmiech wychodząc córce naprzeciw.
– To ja… już pójdę. Za niecałą godzinę mam pociąg. Nie chcę się spóźnić – wyjaśniła narzucając na ramię duża torbę.
Rodzicielka zbliżyła się znacznie i niepewnie przygarnęła ją do piersi. Wtedy poczuła to samo ciepło, które czuła jako mała dziewczynka. Przymknęła delikatnie powieki i poczuła jej zapach. Nie ten przepełniony tytoniowym dymem, czy smrodem alkoholu, ale zapach matki. Tej ciepłej, kochającej, która zrobi wszystko, by jej dziecko było szczęśliwe.
– Uważaj na siebie – wyszeptała kobieta wprost do jej ucha, powodując tym samym ciarki na jej plecach.
~***~
Wpatrywała
się w szybę. Obraz ośnieżonych pól i łąk rozmywał się pod tempem, z jakim
pociąg pokonywał kolejne kilometry. Siedziała sama. Zastanawiała się, co robi
teraz jej matka. Czy ojciec już wrócił. Czy znów jest pod wpływem alkoholu.
Patrząc na swoje życie z perspektywy kilku tygodni zrozumiała, że bardzo się zmieniła. Nie zapomniała. Nie mogła. Na jej nadgarstku cały czas spoczywała bransoletka, którą podarował jej podczas ostatniego spotkania. Małe literki oznaczające inicjały ich imion tańczyły wesoło za każdym ruchem jej ręki. Wiedziała, że gdy tylko do niego zadzwoni, on bez wahania odbierze telefon i wysłucha jej monologu. Jednakże nie potrafiła się przemóc. Czuła potrzebę rozmowy i bliskości. A to wszystko zapewnić mógł jej tylko i wyłącznie on. Mimo to, obiecała sobie coś. Nie będzie wplatała go w swoje trudne, skomplikowane, bardzo pogmatwane życie.
Pociąg się zatrzymał. Zerknęła przez szybę na peron. Nie widziała żadnej znajomej twarzy. Chwyciła ciężką walizkę i skierowała się do wyjścia. Stanęła na betonowym podłożu i rozglądała się dookoła.
– Olivia?! Olivia! – usłyszała dobrze jej znany głos.
Odwróciła się w lewą stronę i zauważyła długowłosą blondynkę z niebieskimi tęczówkami i pociągłą szczupłą twarzą, która rozszerzyła się w pełnym energii i radości uśmiechu. Zaczęły biec w sowim kierunku, by po chwili wpaść w swój szczelny uścisk. Po raz pierwszy od dawna poczuła się szczęśliwa. Przymknęła powieki i wtuliła się jeszcze bardziej w szczupłą sylwetkę przyjaciółki.
– Tak się cieszę – usłyszała jej głos.
Wyswobodziła się z jej uścisku i spojrzała na jej promienną twarz.
– Strasznie za tobą tęskniłam, Irmino – wycedziła przez łzy, które mimowolnie napłynęły do jej oczu.
– Nie płacz – z uśmiechem otarła jej łzy. – Bierz walizkę. Tata czeka na nas w samochodzie.
Posłusznie wykonała polecenie i prowadzona w stronę parkingu odpowiadała na jej pytania. Stanęły przed czarnym rodzinnym samochodem, obok którego stał wysoki mężczyzna koło czterdziestki. W odróżnieniu od córki miał ciemne włosy, ale oczy i rysy twarzy Irmina i jej ojciec mieli niemal identyczne.
– Tato, to jest Olivia – powiedziała.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się skrępowana.
– Witaj – uścisnął jej dłoń. – Dużo o tobie słyszałem. Cieszę się, że przyjęłaś nasze zaproszenie. Razem z żoną bardzo chcieliśmy cię poznać.
Siedząc w samochodzie słyszała energiczny głos pasażerki obok. Widać było, że jest podekscytowana tą wizytą. Cieszyła się, że na tym świecie istnieją osoby, które choć trochę cieszą się na jej widok.
Była onieśmielona. Nie krępowała jej obecność przyjaciółki. Krępowała ją obecność czterdziestolatka. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Była z zupełnie innych sfer niż rodzina Fischerów. Widziała, że żadne z nich nie przybiera większej wagi do pochodzenia, ale mimo to nie potrafiła czuć się swobodnie.
Wychodząc z samochodu ujrzała duży dom z obszernym ogrodem. Przez duże, drewniane okna do wnętrza domu wpadały strumienie światła. Duże, ciężkie dębowe drzwi zwracały uwagę każdego przechodnia. Dom był piękny. Trudno było jej odwrócić od niego wzrok. Ojciec dziewczyny zaprosił je do środka, a on zajął się bagażem.
Przekroczyły próg domu i usłyszała wesoły głos kobiety. Wyłoniła się z salonu.
Patrząc na swoje życie z perspektywy kilku tygodni zrozumiała, że bardzo się zmieniła. Nie zapomniała. Nie mogła. Na jej nadgarstku cały czas spoczywała bransoletka, którą podarował jej podczas ostatniego spotkania. Małe literki oznaczające inicjały ich imion tańczyły wesoło za każdym ruchem jej ręki. Wiedziała, że gdy tylko do niego zadzwoni, on bez wahania odbierze telefon i wysłucha jej monologu. Jednakże nie potrafiła się przemóc. Czuła potrzebę rozmowy i bliskości. A to wszystko zapewnić mógł jej tylko i wyłącznie on. Mimo to, obiecała sobie coś. Nie będzie wplatała go w swoje trudne, skomplikowane, bardzo pogmatwane życie.
Pociąg się zatrzymał. Zerknęła przez szybę na peron. Nie widziała żadnej znajomej twarzy. Chwyciła ciężką walizkę i skierowała się do wyjścia. Stanęła na betonowym podłożu i rozglądała się dookoła.
– Olivia?! Olivia! – usłyszała dobrze jej znany głos.
Odwróciła się w lewą stronę i zauważyła długowłosą blondynkę z niebieskimi tęczówkami i pociągłą szczupłą twarzą, która rozszerzyła się w pełnym energii i radości uśmiechu. Zaczęły biec w sowim kierunku, by po chwili wpaść w swój szczelny uścisk. Po raz pierwszy od dawna poczuła się szczęśliwa. Przymknęła powieki i wtuliła się jeszcze bardziej w szczupłą sylwetkę przyjaciółki.
– Tak się cieszę – usłyszała jej głos.
Wyswobodziła się z jej uścisku i spojrzała na jej promienną twarz.
– Strasznie za tobą tęskniłam, Irmino – wycedziła przez łzy, które mimowolnie napłynęły do jej oczu.
– Nie płacz – z uśmiechem otarła jej łzy. – Bierz walizkę. Tata czeka na nas w samochodzie.
Posłusznie wykonała polecenie i prowadzona w stronę parkingu odpowiadała na jej pytania. Stanęły przed czarnym rodzinnym samochodem, obok którego stał wysoki mężczyzna koło czterdziestki. W odróżnieniu od córki miał ciemne włosy, ale oczy i rysy twarzy Irmina i jej ojciec mieli niemal identyczne.
– Tato, to jest Olivia – powiedziała.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się skrępowana.
– Witaj – uścisnął jej dłoń. – Dużo o tobie słyszałem. Cieszę się, że przyjęłaś nasze zaproszenie. Razem z żoną bardzo chcieliśmy cię poznać.
Siedząc w samochodzie słyszała energiczny głos pasażerki obok. Widać było, że jest podekscytowana tą wizytą. Cieszyła się, że na tym świecie istnieją osoby, które choć trochę cieszą się na jej widok.
Była onieśmielona. Nie krępowała jej obecność przyjaciółki. Krępowała ją obecność czterdziestolatka. Nie wiedziała, jak powinna się zachować. Była z zupełnie innych sfer niż rodzina Fischerów. Widziała, że żadne z nich nie przybiera większej wagi do pochodzenia, ale mimo to nie potrafiła czuć się swobodnie.
Wychodząc z samochodu ujrzała duży dom z obszernym ogrodem. Przez duże, drewniane okna do wnętrza domu wpadały strumienie światła. Duże, ciężkie dębowe drzwi zwracały uwagę każdego przechodnia. Dom był piękny. Trudno było jej odwrócić od niego wzrok. Ojciec dziewczyny zaprosił je do środka, a on zajął się bagażem.
Przekroczyły próg domu i usłyszała wesoły głos kobiety. Wyłoniła się z salonu.
Włosy pani
Fischer były tego samego odcienia, co jej córki. Była szczupłą, drobną,
niewysokiego wzrostu kobietą. Ubrana
była w ciepły kaszmirowy sweterek w odcieniu granatu, ciemne spodnie, idealnie
wprasowanie i dopasowane do jej smukłych nóg oraz ciepłe, domowe kapcie na stopach.
– Już jesteście? – mówiła podekscytowana. – Tak bardzo się cieszę, że w końcu mogę cię poznać, Olivko. Irmina tak wiele mi o tobie opowiadała. I mówiła w samych superlatywach – powiedziała, przygarniając ją do piersi. – Czuj się tutaj, jak u siebie w domu.
– Dziękuję – uśmiechnęła się niepewnie.
– Och tak – klapnęła się w czoło. – Irmi, kochanie, pokaż koleżance, gdzie znajduje się jej pokój, a potem szybko schodźcie, bo obiad już jest gotowy – rozporządziła.
– Jasne mamo. Chodź na górę – przywołała ją gestem ręki i zaczęła wdrapywać się po schodach na piętro.
Była zdezorientowana. W niecałe pół godziny spotkała się z takim ciepłem i życzliwością, z jakim nie spotkała się przez ostatnie kilka lat. Nie potrafiła odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Nie wiedziała, jak postępować. Bała się, że palnie jaką gafę.
Weszły do dużego pokoju w kolorach fioletu. Okno z pięknymi zasłonami wychodziło na część ogrodu, która znajduje się za domem. Łóżko znajdujące się w centrum pokoju było duże i wyglądało na znacznie wygodniejsze, niż te, do na którym przywykła sypiać. Nie potrafiła powstrzymać westchnienia zachwytu. W przeciwnym rogu pokoju znajdowało się biurko, a zaraz obok niego szafa. Duży, puszysty dywan leżał na środku pokoju, przykrywając część jasnej podłogi. Meble były w odcieniach bieli.
– Tata, zaraz przyniesie tutaj twoje rzeczy, wtedy będziesz mogła się rozpakować. Ja mam pokój zaraz obok – uśmiechnęła się wskazując na ścianę. – Teraz chodźmy na obiad – pociągnęła ją za rękę wychodząc z pomieszczenia.
Zeszły na dół do niewielkiego pomieszczenia zwanego jadalnią. Odsunęła krzesło obok przyjaciółki i usiadła. Pani Fischer podała obiad i zawołała męża z ogrodu.
Spożywała posiłek w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Nie pamiętała czy kiedykolwiek miała okazję uczestniczyć w takim obiedzie. Wszyscy rozmaili, była to kulturalna rozmowa, w której żadne nie wchodziło w słowo drugiemu. Ponownie poczuła, że nieco odstaje od tej rzeczywistości. Nie pasowała do niej. Jednakże cierpliwie odpowiadała na każde z zadanych jej pytań.
Pomogła posprzątać po obiedzie i wraz z przyjaciółką wyszły na spacer po okolicy.
– I jak ci się podoba? Nie odzywasz się za wiele – zauważyła Irmina.
Westchnęła, przymknęła powieki i wcisnęła mocniej dłonie w kieszenie kurtki.
– Wydaje mi się, że nie do końca pasuję do tego otoczenia – powiedziała cicho.
– Och, co ty mówisz. Jesteś tutaj mile widziana. Nawet nie wiesz jak długo wyczekiwali cię moi rodzice.
– Tak, wiem. Widzę, że jestem wyczekiwanym gościem. Po prostu… nie miałam nigdy możliwości spędzania czasu z rodzicami w ten sposób – wycedziła ochryple.
– Usiądziemy? – wskazała na ławeczkę przed bramą prowadząca do parku.
Skinęła głową.
– A jak sytuacja z rodzicami? – zapytała.
– Mama cały czas usiłuje coś zmienić. Chce udowodnić, że nie jest tą samą osobą, co kiedyś. Nawet jej się to udaje, ale… z ojcem jest nie do wytrzymania – opowiadała po kolei.
Spędziły czas na ławeczce. Każda opowiadała o swoich przeżyciach od zakończenia wakacji i o sowich problemach. Okazało się, że pannie Fischer nie było jej wcale wesoło.
– Mój chłopak… znaczy, mój były chłopak, znalazł sobie inną panienkę. Kiedy wróciłam z wakacji nic mi o tym nie powiedział. Miał dla mnie po prostu mniej czasu, nie dzwonił tyle, co przed wyjazdem, nie spotykaliśmy się… aż pewnego dnia zauważyłam ich w centrum handlowym. Wiesz… – oczy zaszkliły jej się od łez – poczułam, jakby ktoś wbił mi sztylet prosto w serce.
Przytuliła ją najmocniej jak potrafiła. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu przyjaciół. Być może wynikało to z tego, że nie miała ich zbyt wielu.
Blondynka pociągnęła nosem, otarła oczy i schowała kosmyki włosów, które opadały jej na twarz za uszy.
– A jak z Tobą i Stefanem? – zapytała, zmieniając temat.
– To skomplikowane – przyznała.
– Przyjaźnicie się jeszcze, prawda? Przecież w wakacje tak wiele mi o nim opowiadałaś.
– Wiesz, od wakacji wiele się zmieniło. Sama dobrze wiesz po sobie.
– A ty wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? Jesteś moją jedyną przyjaciółką, odkąd Max zdradził mnie z moją długoletnią znajomą. Zawsze cię wysłucham – powiedziała, widząc wzbierające się w jej oczach łzy.
– Dziękuję – powiedziała i zaczęła opowiadać o wszystkim, co spotkało ją i Stefana.
– I co? To nic dla ciebie nie znaczy? – zapytała blondynka.
– Hm… Chciałabym, żeby nie znaczyło – szepnęła niepewnie.
– W takim razie na co czekasz? – zapytała, zwracając się ku niej.
U niosła niepewnie brew. Nie do końca wiedziała, co przyjaciółka ma na myśli.
– Chcesz, żeby poszedł do innej? – wyjaśniła.
– Tak. Tak, tego właśnie chcę. Jesteśmy przyjaciółmi i dobrze jest tak, jak jest. Nie potrzebuję go ani on nie potrzebuje mnie. Powinien znaleźć sobie kogoś, na kim naprawdę będzie mu zależało.
– Nie zrozum mnie źle, ale wydaje mi się, że wy już bardzo dawno temu zboczyliście z drogi „przyjaciel” – powiedziała niepewnie. – Jeżeli mówi, ze mu na tobie zależy, to tak jest. Dlaczego nie chcesz w to uwierzyć, czego się boisz? – chwyciła ją za rękę, by dodać jej otuchy.
No właśnie. Czego się bała? Odwróciła wzrok i wbiła spojrzenie w chodnik. Musiała przetrawić wszystkie słowa, które padły z ust Irminy. Czego się bała?
Westchnęła i ponownie spojrzała przyjaciółce w oczy.
– Boję się tego uczucia.
– Już jesteście? – mówiła podekscytowana. – Tak bardzo się cieszę, że w końcu mogę cię poznać, Olivko. Irmina tak wiele mi o tobie opowiadała. I mówiła w samych superlatywach – powiedziała, przygarniając ją do piersi. – Czuj się tutaj, jak u siebie w domu.
– Dziękuję – uśmiechnęła się niepewnie.
– Och tak – klapnęła się w czoło. – Irmi, kochanie, pokaż koleżance, gdzie znajduje się jej pokój, a potem szybko schodźcie, bo obiad już jest gotowy – rozporządziła.
– Jasne mamo. Chodź na górę – przywołała ją gestem ręki i zaczęła wdrapywać się po schodach na piętro.
Była zdezorientowana. W niecałe pół godziny spotkała się z takim ciepłem i życzliwością, z jakim nie spotkała się przez ostatnie kilka lat. Nie potrafiła odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Nie wiedziała, jak postępować. Bała się, że palnie jaką gafę.
Weszły do dużego pokoju w kolorach fioletu. Okno z pięknymi zasłonami wychodziło na część ogrodu, która znajduje się za domem. Łóżko znajdujące się w centrum pokoju było duże i wyglądało na znacznie wygodniejsze, niż te, do na którym przywykła sypiać. Nie potrafiła powstrzymać westchnienia zachwytu. W przeciwnym rogu pokoju znajdowało się biurko, a zaraz obok niego szafa. Duży, puszysty dywan leżał na środku pokoju, przykrywając część jasnej podłogi. Meble były w odcieniach bieli.
– Tata, zaraz przyniesie tutaj twoje rzeczy, wtedy będziesz mogła się rozpakować. Ja mam pokój zaraz obok – uśmiechnęła się wskazując na ścianę. – Teraz chodźmy na obiad – pociągnęła ją za rękę wychodząc z pomieszczenia.
Zeszły na dół do niewielkiego pomieszczenia zwanego jadalnią. Odsunęła krzesło obok przyjaciółki i usiadła. Pani Fischer podała obiad i zawołała męża z ogrodu.
Spożywała posiłek w ciepłej, rodzinnej atmosferze. Nie pamiętała czy kiedykolwiek miała okazję uczestniczyć w takim obiedzie. Wszyscy rozmaili, była to kulturalna rozmowa, w której żadne nie wchodziło w słowo drugiemu. Ponownie poczuła, że nieco odstaje od tej rzeczywistości. Nie pasowała do niej. Jednakże cierpliwie odpowiadała na każde z zadanych jej pytań.
Pomogła posprzątać po obiedzie i wraz z przyjaciółką wyszły na spacer po okolicy.
– I jak ci się podoba? Nie odzywasz się za wiele – zauważyła Irmina.
Westchnęła, przymknęła powieki i wcisnęła mocniej dłonie w kieszenie kurtki.
– Wydaje mi się, że nie do końca pasuję do tego otoczenia – powiedziała cicho.
– Och, co ty mówisz. Jesteś tutaj mile widziana. Nawet nie wiesz jak długo wyczekiwali cię moi rodzice.
– Tak, wiem. Widzę, że jestem wyczekiwanym gościem. Po prostu… nie miałam nigdy możliwości spędzania czasu z rodzicami w ten sposób – wycedziła ochryple.
– Usiądziemy? – wskazała na ławeczkę przed bramą prowadząca do parku.
Skinęła głową.
– A jak sytuacja z rodzicami? – zapytała.
– Mama cały czas usiłuje coś zmienić. Chce udowodnić, że nie jest tą samą osobą, co kiedyś. Nawet jej się to udaje, ale… z ojcem jest nie do wytrzymania – opowiadała po kolei.
Spędziły czas na ławeczce. Każda opowiadała o swoich przeżyciach od zakończenia wakacji i o sowich problemach. Okazało się, że pannie Fischer nie było jej wcale wesoło.
– Mój chłopak… znaczy, mój były chłopak, znalazł sobie inną panienkę. Kiedy wróciłam z wakacji nic mi o tym nie powiedział. Miał dla mnie po prostu mniej czasu, nie dzwonił tyle, co przed wyjazdem, nie spotykaliśmy się… aż pewnego dnia zauważyłam ich w centrum handlowym. Wiesz… – oczy zaszkliły jej się od łez – poczułam, jakby ktoś wbił mi sztylet prosto w serce.
Przytuliła ją najmocniej jak potrafiła. Nigdy nie była dobra w pocieszaniu przyjaciół. Być może wynikało to z tego, że nie miała ich zbyt wielu.
Blondynka pociągnęła nosem, otarła oczy i schowała kosmyki włosów, które opadały jej na twarz za uszy.
– A jak z Tobą i Stefanem? – zapytała, zmieniając temat.
– To skomplikowane – przyznała.
– Przyjaźnicie się jeszcze, prawda? Przecież w wakacje tak wiele mi o nim opowiadałaś.
– Wiesz, od wakacji wiele się zmieniło. Sama dobrze wiesz po sobie.
– A ty wiesz, że możesz mi powiedzieć wszystko? Jesteś moją jedyną przyjaciółką, odkąd Max zdradził mnie z moją długoletnią znajomą. Zawsze cię wysłucham – powiedziała, widząc wzbierające się w jej oczach łzy.
– Dziękuję – powiedziała i zaczęła opowiadać o wszystkim, co spotkało ją i Stefana.
– I co? To nic dla ciebie nie znaczy? – zapytała blondynka.
– Hm… Chciałabym, żeby nie znaczyło – szepnęła niepewnie.
– W takim razie na co czekasz? – zapytała, zwracając się ku niej.
U niosła niepewnie brew. Nie do końca wiedziała, co przyjaciółka ma na myśli.
– Chcesz, żeby poszedł do innej? – wyjaśniła.
– Tak. Tak, tego właśnie chcę. Jesteśmy przyjaciółmi i dobrze jest tak, jak jest. Nie potrzebuję go ani on nie potrzebuje mnie. Powinien znaleźć sobie kogoś, na kim naprawdę będzie mu zależało.
– Nie zrozum mnie źle, ale wydaje mi się, że wy już bardzo dawno temu zboczyliście z drogi „przyjaciel” – powiedziała niepewnie. – Jeżeli mówi, ze mu na tobie zależy, to tak jest. Dlaczego nie chcesz w to uwierzyć, czego się boisz? – chwyciła ją za rękę, by dodać jej otuchy.
No właśnie. Czego się bała? Odwróciła wzrok i wbiła spojrzenie w chodnik. Musiała przetrawić wszystkie słowa, które padły z ust Irminy. Czego się bała?
Westchnęła i ponownie spojrzała przyjaciółce w oczy.
– Boję się tego uczucia.
_______________________________
Hej Słoneczka! ☀☀☀
Przybywam z kolejną rzeczywistością. To już piętnasta! :o Jak to szybko zleciało, prawda? :)
Co sądzicie? Jak Wam się podoba powyższy rozdział? :))
Jakie wrażenie zrobiła na Was nowa postać? Irmina chyba nie jest, aż taka zła, co? :)
No Słoneczka, do roboty! Wypędźcie troszkę słońca zza chmurek. :D
Co sądzicie? Jak Wam się podoba powyższy rozdział? :))
Jakie wrażenie zrobiła na Was nowa postać? Irmina chyba nie jest, aż taka zła, co? :)
No Słoneczka, do roboty! Wypędźcie troszkę słońca zza chmurek. :D
Mam do Was jeszcze jedną prośbę. Czy możecie odpowiedzieć na pytania w ankiecie? Bardzo mi na tym zależy. Chciałabym wiedzieć ile osób czyta moje wypociny. Proszę o głos nawet tych, którzy nie komentują. ;)
Udanego weekendu! :*
Całuję!
Kolorowa Biel ❤
Kolorowa Biel ❤